Archiwum

Archive for the ‘zwątpienie’ Category

Zło nie lubi ciszy.

Benedykt XVI w wydanej przed dwunastu laty adhortacji „Verbum Domini” pisał: „Milczenie Boga jest przedłużeniem Jego poprzednich słów”(VD 21). Co to znaczy? Jeśli wydaje Ci się, że Bóg milczy, to znaczy, że wzywa Cię do tego, byś przypomniał sobie i przemyślał słowa, które powiedział do Ciebie wcześniej. Ziarno zostało już wrzucone w ziemię, teraz musi w Tobie obumrzeć. Czekało na pęknięcie łuski i wykiełkowanie. Może to milczenie jest w Tobie hałasem, tego wyczekiwanego przez Boga rozdarcia? Może do tej pory łuska wokół tego, co najlepsze w Tobie, była zbyt twarda, by usłyszeć coś istniejącego poza nią, choćby ciszę?

Jak wygląda Twoja modlitwa przed Bogiem? Czy przeważa w niej cicha Twoja obecność, czy gadulstwo i kolejne próby zwrócenia na siebie uwagi? Bo jeśli Bóg nie zadziała jak dobra wróżka, nie będzie przysłowiowym Amazonem, czy InPostem, to się na Niego śmiertelnie obrazisz? Ile w tej pozie jest z Ciebie autentycznie? Bo jeśli większa część, to może trzeba zastanowić się, jaka jest ta wiara, którą deklarujesz? W co wierzysz? Jak traktujesz Boga? Jeśli sam sobie jesteś bogiem, to dlaczego, kiedy okazuje się, że sobie nie radzisz, nagle szukasz innego Boga? Dlaczego dopiero wtedy? Dlaczego stałość w uczuciach umiemy okazywać właściwie tylko sobie? Albo sobie hołdujemy, albo siebie gnoimy? Uwielbiamy być stali, tacy sami, niezmienni, bez chęci poprawy czegokolwiek w nas, bez chęci rozwoju intelektualnego, duchowego, moralnego. Za to innych chcemy i lubimy zmieniać nagminnie, notorycznie, bo wciąż nie odpowiadają naszym gustom i standardom!
Może trzeba przeżyć w życiu takie pęknięcie, by zorientować się, że żyję w hałasie, który rozsadza mi głowę, zagłusza myśli, otumania, zniewala duszę i ciało? Może trzeba doznać zawrotów głowy, uderzyć twarzą w beton ze zmęczenia hałasem, by poczuć, że hałas boli?


Czasem najlepszym rozwiązaniem jest cisza, która nastaje po upadku. Czy stając na krawędzi życia, podświadomie nie dążymy do niej; gdy już wszystko utraci sens i znaczenie, a my szukamy tylko spokoju… tej ciszy… w nagłej śmierci, na własne życzenie? Tylko czy taka cisza, jest Twoim pragnieniem; czy może raczej przymusem, gwałtem, na który jedynie Cię stać?
Może upajanie się własnym upadkiem, pochlebianie sobie bohaterstwem, które z odwagą przejścia przez życie nie ma nic wspólnego, jest tylko najmarniejszą wersją egoizmu, jest rozpaczą, do której nie mamy odwagi się przyznać? „Rozpacz to najwyższa forma miłości własnej. Człowiek osiąga ją wtedy, kiedy z własnej woli odrzuca każdą pomoc, aby delektować się zgniłą rozkoszą świadomości własnej zguby. W każdym człowieku ukryte jest jakieś ziarno rozpaczy, ponieważ w każdym z nas jest pycha, która rozwija się, rozkrzewia w chwasty i bujne kwiaty żalu nad samym sobą, gdy tylko zawodzą nas nasze własne możliwości. A ponieważ te możliwości nieuchronnie nas zawodzą, wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu poddani zniechęceniu i rozpaczy. Rozpacz jest najwyższą formą pychy, tak wielkiej i zatwardziałej, że woli wybrać nędzę potępienia, niż zaakceptować szczęście z ręki Boga i w ten sposób uznać Jego wyższość nad nami, oraz to, że nie jesteśmy w stanie wypełnić swojego przeznaczenia o własnych siłach. Człowiek prawdziwie pokorny nie umie […] popaść w rozpacz, ponieważ w pokornym człowieku nie ma już miejsca na użalanie się nad sobą”. Pokora jest cnotą, jest warunkiem uzyskania dojrzałości duchowej oraz psychicznej człowieka.

Może, zamiast ulegać pokusie hałasu, skusisz się dziś, by znaleźć pokorną ciszę w sobie?… w Adoracji, Medytacji, Kontemplacji czy Modlitwie Jezusowej.

Poszukasz smaku życia i miłości w Tym, który jest samym życiem i miłością doskonałą. Jest wierny Ojcu. Bo „Jeśli my odmawiamy wierności, On wiary dochowuje, bo nie może się zaprzeć siebie samego” (2Tm. 2,13) Stworzył nas z miłości, na Swój obraz i podobieństwo.
Skoro miłość Boga objawiona w Chrystusie posuwa się tak daleko, to może zdołamy choć trochę pojąć, że rzeczywiście nie ma ona granic. Bóg nie kocha mnie za to, kim jestem, lecz jestem dlatego (istnieję), że Bóg mnie kocha. Miłość Boga jest bezinteresownym darem. Nie mogę jej utracić, ponieważ nie zawdzięczam jej żadnym własnym osiągnięciom. Rzeczywiście przekracza ona wszelkie ludzkie wyobrażenie. Jest większa niż nasze serca i większa niż nasza wina. Może nam pomóc zrozumieć, że nawet mając prawdziwe poczucie winy, możemy zbliżyć się do Boga i mieć pewność Jego akceptacji. Samoakceptacja to akt wiary. Jeżeli Bóg kocha mnie, ja również muszę siebie zaakceptować. Nie mogę być bardziej wymagający niż Bóg, czy nie tak?”
W Nim więc cała nadzieja!
Nauczyć się wytrwałości w akceptacji ciszy: takiej samej, z jaką codziennie włączasz laptopa, komputer czy smartfona. Kto Ci człowieku wmówił, że na jedno masz czas, a na drugie już nie? Kogo słuchasz?
„We współczesnym świecie cisza jest rzadkim luksusem i nie każdy może ją znieść, ale ma nieocenioną wartość, której nie można nabyć za żadne pieniądze, żadną potęgą czy inteligencją. Łaska bycia w ciszy i prostocie z Bogiem jest skarbem nieocenionym, który zapewnia wszystko inne, przynajmniej niektórym duszom”.

Cytaty zaczerpnięto z:
Thomas Merton w liście do siostry Elaine M. Bane OSF

Thomas Merton – „Piękno pustyni”

Peter G. van Breemen SJ – „Jak chleb który łamiemy”

Przebudzenie

13 października 2021 Dodaj komentarz

Wczorajsza niespodziewana wizyta małej sikorki na balkonie, uzmysłowiła mi, że zima za pasem. Przeminął już prawie kolejny rok. Za chwilę następna Uroczystość Jezusa Chrystusa, Króla Wszechświata i Adwent. Życie mija równie szybko. Szczególnie widać tę szybkość w statystykach o wypadkach. Carpe diem — pisał Horacy. Być nieśmiertelnym, to marzenie wielu. Wtedy może wreszcie zdążę zrobić wszystko, co zaplanowałam. Tyle że to ułuda.

A gdyby tak wykonać plan minimum przed czasem? Odwrócić zależność życia od czasu i na początek zająć się nieśmiertelnością? Zrobić wszystko, to co niezbędne, by mieć świadomość zbliżającej się nieśmiertelności w obecności Boga? Bo skoro i tak nikt nie zdąża i na kolejnym pogrzebie dowiem się, że zmarły nie zdążył z tym, czy z tamtym…? Może odwrócenie logiki pozwoli mi przestać pędzić za nieosiągalnym, skupić się bardziej na obecnej chwili, na sobie i myśli o bliskich kochanych?! Bo jeśli okaże się, że jutro nie nadejdzie dla mnie? Może dość zmarnowałam życia, może trzeba zacząć żyć „tu i teraz”! Bóg w swoich planach na miliardy lat, zawarł już nieśmiertelność. Tylko czy ja popieram te plany? To przecież był Jego najlepszy dar dla człowieka. Bo śmierci Bóg nie uczynił! Więc dlaczego tak łatwo i hojnie albo bezmyślnie żegnamy zmarłych słowami: „Bóg tak chciał…” Jaki obraz Boga noszę w sobie?

Dlaczego ten Bóg będący miłością i miłosierdziem, jest we mnie często bogiem lęku, tyranem, bezdusznym egoistą, głodnym uczuć buntownikiem… Może zatrzymam się przez chwilę i pomyślę, kto i w jaki sposób, tak bardzo spaczył ten obraz Boga we mnie? Bo tak jakoś jesteśmy bardzo plastyczni w budowie, a może delikatni i idealnie ukształtowani Bożą ręką, że często odbija się w nas, na naszej duchowej skórze, każdy nacisk, kopniak czy kuksaniec psychiczny, dodany przez kogoś w życiu. Te wycelowane w serce i duszę są najgorsze, bo pozornie niewidoczne, ale bolą najdłużej, często przez całe życie, zmieniając nas mimowolnie w cierpiących, obolałych inwalidów psychicznych i uczuciowych, bezdusznych twardzieli, egoistów, maniaków sportu, jedzenia, wyglądu…

Zadziwiające jest to, że czasem taki jeden „niewinny kuksaniec”, jest w stanie wywrócić kilkadziesiąt następnych lat naszego życia do góry nogami. Bo człowiek mimo danego mu rozumu i wolnej woli, często nie umie z tych darów korzystać należycie. Szukamy doskonałości tam, gdzie jej na pewno nie ma. W zamian za to znajdujemy często śmierć: fizyczną i duchową. Bo śmierć ma podwójny charakter! Może więc zamiast pędzić, zatrzymam się na chwilę i pomyślę, co mogę zrobić jeszcze dziś w blasku Bożej miłości i miłosierdzia, by uciec śmierci, by żyć!

Czy muszę codziennie po pracy, lecieć pędem na siłownię, do kosmetyczki, na basen, by katować się kolejny raz do granic wytrzymałości, bo inaczej nie jestem w stanie siebie zaakceptować, bo kilogram dodany do wagi będzie porażką, bo w pracy koleżanki powiedzą, że się opuściłam, bo wymarzona sukienka w rozmiarze, który pozostał na wieszaku w sklepie, musi być moja? Kiedyś znalazłam takie stwierdzenie:


Logika światowego powodzenia polega na urojeniu; na tej dziwnej pomyłce, że nasza doskonałość zależy od myśli, opinii i poklasku innych ludzi. Dziwne to istnienie, doprawdy, żyć zawsze w wyobraźni kogoś innego, jak gdyby to było jedyne miejsce, gdzie można wreszcie uzyskać rzeczywistość!

Thomas Merton — Siedmiopiętrowa góra

Może wiec warto wreszcie pomyśleć o sobie, a nie żyć opiniami innych. Czy kiedykolwiek pytałam Jezusa o to, jak mnie widzi? Czy próbowałam powyrzucać ze swojego życia te zbędne opakowania po czyichś krzywdzących opiniach i zajrzeć w najbardziej skryte wnętrze samej siebie? Co tam znalazłam? Czy mój Bóg jest bogiem bezosobowym, bogiem filozofów, bogiem kultu śmierci duchowej, bogiem bezmyślnych, zazdrosnych, którzy manipulują moim życiem, zaśmiecając je swoimi pomysłami?

Przecież prawdziwy Bóg jest Bogiem życia, jest jego dawcą. Jest na tyle hojny, że postanowił przypieczętować nasze uzdrowienie ofiarą z życia własnego, jedynego syna! Ten Bóg jest osobowy, jest realny i dostępny codziennie na Eucharystii, pod postacią chleba i wina.

Jezus śmierć nazywa snem. W Ewangelii można znaleźć liczne przykłady na przebudzenie z tego stanu. Może spróbuję dziś przed snem przebudzić się z letargu, zajrzeć w głąb siebie, poszukać Bożych odcisków palców na duszy, zerwać wszystkie niechciane opakowania, uczynione czyjąś ręką, by zaczerpnąć świeżego powietrza pełną piersią, by przestać się dusić czyimiś rękoma.

Dla wybranych, którzy widzieli cuda przebudzenia ze śmierci, Jezus nie jest pośmiewiskiem. Bo śmierć nie ma mocy, jeśli uwierzę, że On jest w stanie przywrócić stan pierwotny mojej duszy. To przecież tak niewiele… uwierzyć, by usłyszeć z Jego ust sercem: Twoja wiara Cię uzdrowiła! Komu wierzysz bardziej na słowo?

Być może jestem silniejszy, niż mi się zdaje. Być może boję się nawet własnej siły i obracam ją przeciw samemu sobie, stając się słabym. Stając się bezpiecznym. Stając się pełnym winy. Być może najbardziej boję się mocy Bożej we mnie. Może wolę raczej być pełen winy i słaby w sobie, niż być silny w Nim, którego pojąć nie jestem w stanie.

Thomas Merton. Domysły współwinnego widza, s.139.

Mój własny krzyż i echo tęsknoty Boga

Czy zdaję sobie sprawę, że ciągle powracające w pamięci wspomnienia, są echem tęsknoty Boga? Czy kiedykolwiek dotarło do mnie, że Bóg tęskni za mną, który jestem kochany i godny, jestem dzieckiem Bożym. Spojrzę na Krzyż w duchu Jezusa, jak na proces. Co aktualnie na moim etapie życia mogę określić mianem krzyża?
Do jakiej postawy wobec Krzyża zaprasza mnie dziś Chrystus?

Czy łudzę się, że ucieknę, zabezpieczę się bo jestem sprytny, potrafię postępować nieetycznie, bo celem jest tylko ucieczka. Ale czy przed śmiercią da się uciec?

Czy raczej buntuję się, jestem cyniczny, potrafię złorzeczyć ludziom, sobie, Bogu i z wolna zmierzam do samozniszczenia, autodestrukcji?

A może zawsze biorę krzyż w oparciu o własne siły jak bohaterowie z książek Camusa? Bo sam wiem wszystko najlepiej i tylko ja potrafię zrobić wszystko jak najlepiej.

Albo biorę krzyż w zawierzeniu Bogu i poddaje się jego mocy, ufając że Bóg poprowadzi mnie przez tą czy tamtą sytuację. Zawierzyć znaczy całkowicie oddać swoje życie w ręce Boga, tak, by nie zostało w nim nic prywatnego, wyjętego, nieodnoszącego się do Boga. Jezus nigdy nie wchodzi na siłę, tylko pyta, czy wpuszczę go do swojego serca. Czy jestem w stanie przekroczyć swoje ograniczenia i przeszkody, które sam sobie stwarzam? Czy jest we mnie powracający lęk, który boli najbardziej, bo jest jak nieustannie rozdrapywana rana. Czy nie funduję sobie cierpienia na własne życzenie?

Człowiek nie staje się świętym przez samo cierpienie. Bóg nie stworzył cierpienia. Ból i śmierć przyszły na świat z upadkiem człowieka. I heroizm jest bezużyteczny, jeśli nie rodzi się z Boga. Męstwo wszczepione w nas przez miłość Chrystusową nie jest skomplikowane dumą. Przede wszystkim Bóg nie udziela nam tej siły, póki nie uświadomimy sobie w pełni naszej słabości i tego, że ona nam jest rzeczywiście dana, że jest darem. Męstwo otrzymane od Boga jest wtedy Jego mocą, z którą nic nie może być porównane. A duma rodzi się właśnie z porównania. Wynik naszego cierpienia zależy od tego, co jest naszą miłością. Jeżeli samolubnie i wyłącznie miłujemy siebie, cierpienie jest dla nas wstrętne. Chcemy go uniknąć za wszelką cenę. Wydobywa ono na jaw wszystko zło, które jest w nas. Człowiek, który kocha tylko siebie, popełni każdy grzech i wyrządzi innym każdą krzywdę, byle tylko samemu uniknąć cierpienia. Bywa i gorzej: gdy egoista dowie się, że cierpienie jest nieuniknione, będzie starał się znaleźć w nim jakąś perwersyjną przyjemność, okazując tym samym, że równocześnie i kocha, i nienawidzi siebie. Jeżeli jesteśmy skoncentrowani na sobie, to cierpienie nieuchronnie wydobywa na jaw nasz egoizm, a po ujawnieniu czym jesteśmy, czyni nas jeszcze gorszymi. Jeżeli kochamy bliźnich i cierpimy za nich, to cierpienie daje nam pewną godność i dobroć. Wydobywa wtedy na wierzch to, co w nas jest szlachetne i przyczynia się do chwały Boga. Ale w końcu taki przyrodzony altruizm nie przeszkodzi cierpieniu zniszczyć nas razem z tym, co było naszą miłością. Jeśli jednak kochamy Boga i naszych braci, to będziemy szczęśliwi, że cierpienie niszczy w nas to, co On pozwala mu zniszczyć, bo wiemy, że to co zginie nie ma prawdziwej wartości. Będziemy nawet woleli, żeby przypadkowe rupiecie nagromadzone w naszym życiu spłonęły w ogniu cierpienia by chwała Boga mogła objawić się czystym blaskiem we wszystkim, co robimy. Jeżeli prawdziwie kochamy Boga to cierpienie nie ma dla nas wielkiej wagi. Chrystus w nas, Jego miłość, Jego Męka w nas: oto jest przedmiot naszych starań i troski. Ból nie przestaje być bólem, ale możemy przyjąć go z radością, bo w ten sposób Chrystus może cierpieć w nas i chwalić Ojca przez to, że jest w naszych sercach większy niż każde cierpienie.

Cierpienie jest bezużyteczne, kiedy kręci się wokół nas samych i każe się nam roztkliwiać nad sobą, kiedy przemienia miłość w nienawiść, kiedy wszystko obraca w strach. Bezużyteczne cierpienie nie może być poświęcone Bogu, bo jego bezowocność jest zakorzeniona w grzechu. Grzech i bezowocne cierpienie rosną razem i zasilają się wzajemnie. Im bardziej cierpienie prowadzi do grzechu, tym bardziej grzech odbiera cierpieniu zdolność owocnego ofiarowania się Bogu. Łaska Chrystusowa czyniąc cuda może przemienić cierpienie w coś płodnego. W jaki sposób? Przez nagłe zabliźnienie rany grzechu. Gdy tylko życie przestaje się w nas wykrwawiać przez grzech, cierpienie zaczyna odzyskiwać swoje twórcze możliwości. Ale dopóki wola nie zwróci się do Boga, cierpienie nie doprowadzi nas nigdzie, tylko do zagłady.

Thomas Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Poznań 2017

W Krzyżu cierpienie…

Czy zastanawiałeś(-aś) się kiedykolwiek, jak odbieramy Krzyż Chrystusa, z czym kojarzymy, jaki obraz krzyża funkcjonuje w naszym życiu codziennym? Czy krzyż jest dla Ciebie tylko biżuterią i akurat nie pasuje do tego sweterka, więc dziś zamienisz go na ulubiony naszyjnik z cyrkoniami, a może uwielbiasz kolczyki w kształcie krzyża, breloki albo ozdobne wisiory na szyi, bo fajnie się prezentują? Czy raczej jest znakiem Twojej wiary, symbolem Zmartwychwstania noszonym z godnością i szacunkiem dla Pana Jezusa. Czy dopuszczasz ten krzyż w swoim życiu, jako np. swoistą polisę ubezpieczeniową, na wypadek śmierci? A może jest takim przyjacielem rezerwowym, na wszelki wypadek, gdy wszyscy pozostali zawiodą i nie ma się komu wyżalić? Albo nie wydaje Ci się, że stanowi jakąś formę okupu za Twoje zbawienie? Czy nie traktujesz krzyża jako swoistego rodzaju zapłaty z góry za Twoje winy, bo przecież Jezus Ci to załatwił! Czy autentycznie Jezus i Krzyż jest dziś dla Ciebie Drogą, Prawdą i Życiem? Jak to jest? Czy wierzysz, że On wziął na siebie Twój krzyż? Nie każe Ci być drugim Szymonem, poświęcać się wystawiając na widok publiczny, przyjmować razy od zdziczałego rządzą śmierci – ludu, pocić się ze strachu krwią… Ty masz tylko wziąć swój krzyż, i nieść przez życie, w wymiarze dostosowanym w sam raz dla Ciebie! Twój krzyż nie jest Jego Krzyżem, to dwa różne krzyże. Ten Twój jest dopasowany do wzrostu, postury i wpleciony w Twoją historię życia, jest Twoim powołaniem nadanym Tobie indywidualnie na Chrzcie świętym. Krzyż Jezusa był i jest Krzyżem życia dla wszystkich żyjących, jest wybawieniem Ciebie i mnie od kary wiecznej. Co to znaczy wziąć swój krzyż i naśladować Mistrza? To unieść chwilowe cierpienia i swoje „Ego”, i ponieść tak przez własne życie, by w tym życiu naśladować Jezusa, również w ciszy znoszenia ich ciężaru. Czy to tak wiele, że jest nie do zniesienia? A jeśli tak, to zwróć uwagę, czy przez sposób eksponowania swojej obecności w tym cierpieniu, nie stajesz się egoistycznie krzyżem w czyimś życiu? Czy nie obdzielasz tym swoim krzyżem wszystkich dookoła, tak dla zasady: żeby wszyscy nieśli po równo, żeby poczuli się współwinni, żeby wzbudzić zainteresowanie i litość nad sobą. Może Twój własny krzyż wydaje Ci się zbyt ciężki, mocno uwiera, ma za dużo wystających drzazg, jest zbyt długi i plącze się pod nogami, zbyt szeroki i styka się ramionami z krzyżem kogoś bliskiego? Może niesiesz go w samotności, może tylko tu Twoja droga jest podobna do drogi Twojego Mistrza… Tylko, że on niósł swój Krzyż w samotności i ciszy; nie narzekał, nie szukał współczucia i zainteresowania sobą wśród innych. Przyjmował Go z godnością, zgadzał się na ten ciężar i na to co się zdarzy na tej drodze. Bał się tak samo jak Ty – panicznie! Powiesz: „ale On wiedział, co Go czeka”. Tak! Wiedział, że musi umrzeć i Ty też to wiesz. Z tą różnicą, że Jezus umarł oddając swoje życie dobrowolnie, z miłości za każdego z nas. Udowadniając Ci, że jest największym Twoim przyjacielem, który kocha miłością szaleńczą, zdolną do największych poświęceń. Przez swoją śmierć wybawił Ciebie od śmierci wiecznej, tzn. dał Ci w prezencie życie wieczne. Teraz tylko od Ciebie zależy, w jakiej rzeczywistości i miejscu znajdziesz się po śmierci fizycznego ciała. To jest ta Twoja wolność i twoja niezależność, to jest ten dar od Boga. Co z nim zrobisz? Wśród wielu niesprawiedliwości jakie Cię spotkały w życiu, to jedno będzie sprawiedliwe. Wszyscy umrzemy, wcześniej czy później. Powiesz: „do noszenia ciężkiego krzyża trzeba być świętym… ja nie jestem!” Otóż Jesteś! Otrzymałeś tę świętość na Chrzcie świętym.

Święty nie jest człowiekiem, który przyjmuje cierpienie, ponieważ je lubi i głosi to upodobanie przed Bogiem i ludźmi, aby za to pozyskać wielką nagrodę. On nienawidzi cierpienia tak samo jak każdy z nas, tylko jednocześnie tak kocha Chrystusa, że pozwala na wypróbowanie tej miłości każdym rodzajem cierpienia. Robi to nie dlatego, żeby uważał je za jakieś szczególne osiągnięcie, ale ponieważ żąda tego miłość Chrystusowa, wypełniająca jego serce. Święty jest człowiekiem zestrojonym z duchem i sercem Chrystusa tak bardzo, że czuje się przynaglony, by z wdzięcznością odpowiedzieć żądaniom miłości Bożej miłością własną, podobną do Chrystusowej. Może się nieraz wydawać, że święci jakoś niejasno i abstrakcyjnie pragnęli cierpienia. W rzeczywistości każdy człowiek jest uprawniony do pragnienia tylko tych osobistych, ściśle wybranych cierpień, jakie w zamiarach Opatrzności zostały przeznaczone jego życiu. Niektórzy z nas zostali jakby szczególnie wybrani, żeby dawać świadectwo miłości Chrystusowej – życiem przytłoczonym utrapieniami. Ale nie powinno to utwierdzać nas w przekonaniu, że aby stać się świętym, trzeba się zaprawiać do cierpienia, tak jak zawodnik zaprawia się do sportu wyczynowego. Nie ma bowiem dwóch ludzi na świecie, którym przyszłoby znosić w identyczny sposób te same nieszczęścia. Nikomu Bóg nie każe cierpieć, jedynie dla samego cierpienia. Cóż w gruncie rzeczy może być bardziej osobistego niż cierpienie? Przerażająca daremność naszych wysiłków, ażeby uprzytomnić rzeczywistość naszego bólu innym ludziom, i tragiczna nieadekwatność ich współczucia, są aż nazbyt oczywistym dowodem, że cierpieniem nie można się z nikim podzielić. Człowiek jest najbardziej samotny w cierpieniu. Dlatego ono jest jego testem i sprawdzianem jego osoby. Jak możemy stawić czoło temu straszliwego badaniu? Co odpowiemy na zapytanie o ból, o jego rozmiar? Bez pomocy Boga przestajemy być wtedy osobą przeżywającą swoje człowieczeństwo. Pod jarzmem cierpienia przemieniamy się w tępe zwierzęta, szczęśliwi, jeśli możemy być niemi jak one i umierać spokojnie. Kiedy cierpienie pyta nas: „Kim jesteś?” – musimy nauczyć się odpowiadać mu wyraźnie i wypowiedzieć nasze własne imię. W ten sposób wyrażamy najgłębszą treść tego czym jesteśmy, czym pragnęliśmy być i czym staliśmy się naprawdę. Wszystko to zostaje w nas przesiane przez cierpienie i wówczas przekonujemy się, że te dane są nieraz sprzeczne ze sobą! Jeżeli w życiu będziemy postępować jak chrześcijanie, to nasze imię, nasza praca, i nasza osobowość uzgodnią się z prototypem wyciśniętym na naszych duszach, przez otrzymany na Chrzcie charakter sakramentalny. Ten święty sakrament nadaje nam imię, ponieważ dno naszej duszy zostaje wtedy naznaczone piętnem nadprzyrodzonej tożsamości, która będzie wieczyście świadczyć, kim jesteśmy dla Boga. Poprzez Chrzest zanurzający nas w śmierci Chrystusa, wszystkie cierpienia naszego życia, stają się wartością, której posłannictwem jest wspomaganie nas do wypracowania wzoru naszej tożsamości, otrzymanego w tym sakramencie. Jeżeli więc pragniemy dorosnąć do tego, czym powinniśmy być, i kiedy staniemy się tym, czym mieliśmy się stać, odpowiemy na pytanie cierpienia – zarówno naszym imieniem, jak i Imieniem Jezusa. I odkryjemy, że zaczęliśmy wypracowywać nasze przeznaczenie polegające na tym, iż mamy być jednocześnie sobą i Chrystusem. Nie można dobrze zrozumieć cierpienia ani uświęcającej je ofiary poza kontekstem Chrztu. Chrzest bowiem nadając nam piętno tożsamości, obdarza nas też boskim powołaniem do odnalezienia siebie w Chrystusie. Właśnie ta łaska i charakter Chrztu nadają naszej duszy duchowe podobieństwo do Chrystusa w Jego cierpieniach. Chrzest wszczepia nas w mistyczny krzew winny, którym jest Ciało Chrystusowe, i sprawia, że żyjemy Jego życiem i dojrzewamy niby grona rozpięte na Jego Krzyżu. Zostajemy podłączeni do Jego krwiobiegu, by czerpać ze Zdroju Zbawienia. Łączy nas ze społecznością świętych, których życie wypływa z Męki Jezusa. Ale każdy sakrament zjednoczenia jest także sakramentem zróżnicowania. Czyniąc nas członkami jednego ciała, Chrzest również wyraźniej nas określa i odróżnia nie tylko od tych, co nie żyją w Chrystusie, ale również, a nawet osobliwie, pomiędzy sobą. Wlewa w nas bowiem osobiste i nie dające się przekazać powołanie do odtwarzania w naszym życiu życia, miłości i cierpień Chrystusowych w sposób niepowtarzalny, nieznany żadnej innej ludzkiej istocie na ziemi. Cierpienie może więc być prawdziwie poświęcone Bogu tylko jako owoc Chrztu. Ma dopiero wtedy sens, kiedy jest zanurzone w wodach tego sakramentu. Tylko one dają mu władzę obmywania i oczyszczania. Kiedy spojrzę na własne cierpienie nie jako na ścieranie się mojego życia ze ślepą maszyną zwaną losem, ale jako na sakramentalny dar miłości Chrystusowej, dany mi przez Boga Ojca razem z moją tożsamością i moim imieniem – wówczas będę mógł je Bogu poświęcić i ofiarować wraz z całym swoim życiem. Bo wtedy zdam sobie sprawę, że to nie są moje cierpienia. Są Męką Chrystusową, która niby krzew winny zapuściła swoje gałązki w moje życie, żeby tam mogły wydawać bogate grona, upajając moją duszę winem miłości Chrystusowej i rozlewając na cały świat to wino mocne jak ogień.

Thomas Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Poznań 2017

Stacja druga
Modlitwa

Wiem, Drogi Jezu, jak powstają krzyże. Twoja wola jest belką pionową; moja wola jest poprzeczną belką. Gdy kładę moją wolę w poprzek Twojej woli, konstruuję krzyż. Aż do tej pory, Panie Jezu, zajmowałem się jedynie formowaniem krzyży, okazując nieposłuszeństwo Twemu świętemu prawu i broniąc moich własnych, samolubnych pragnień. Pozwól, abym nie budował Ci już więcej krzyży, lecz abym odtąd kładł belkę mojej woli wzdłuż belki Twojej woli, tworząc jarzmo, które zawsze będzie słodkie i ciężar, który zawsze będzie lekki.

abp Fulton J. Sheen, Droga Krzyżowa, Sandomierz 2018

Pomocnik Anioła Stróża…

Dziś we wspomnienie św. Ojca Pio z Pietrelciny, chcę każdemu i każdej z Was, którzy tu zajrzycie, podarować kilka słów skierowanych do Was od Tego Świętego.

Droga Córko Jezusa, Drogi Synu Jezusa,

Niech Twój dobry Anioł Stróż nieustannie strzeże Cię i będzie Twym przewodnikiem na krętych ścieżkach życia. Niech zachowuje Cię na każdy czas w łasce Pana naszego i swą ręką podtrzymuje Cię, abyś nie uraził(a) stopy o kamień. Niechaj Cię chroni pod swymi skrzydłami przed knowaniami świata, szatana i ciała.

Czcij tego dobrego Anioła (wstaw Twoje imię). Jakże wielką pociechą jest posiadanie ducha, który od łona matki do grobu nie opuszcza nas ani na moment, nawet w chwilach, gdy mamy czelność popełniać grzech. Tenże duch niebieski prowadzi i chroni nas niczym przyjaciel lub brat. Znajdujemy pociechę w tym, że nasz Anioł Stróż modli się za nas nieustannie zanosząc Bogu wszelkie nasze dobre uczynki, czyste myśli i pragnienia.

Zaklinam Cię: nie zapominaj nigdy o tym niewidocznym towarzyszu, który jest stale obecny, nieustannie wsłuchuje się w nas i jest gotowy pocieszać. Co za wspaniała bliskość! Co za szczęśliwe towarzystwo!  Gdybyśmy tylko byli w stanie objąć je rozumem! Trzymaj go zawsze przed oczami duszy. Wspominaj często jego obecność, dziękuj mu, zanoś do niego swe modły i nieprzerwanie podtrzymuj dobrą z nim relację.

Otwórz się na niego i powierz mu swoje cierpienie. Bój się obrazić czystość jego spojrzenia, miej jego świadomość i pamiętaj, że nieustannie Ci towarzyszy. Jakże łatwo jest zranić tego wrażliwego ducha! Zwracaj się doń w chwilach wielkiej udręki, a doznasz wsparcia.

Nie mów nigdy, że stajesz samotnie do bitwy z nieprzyjaciółmi swymi. Nie mów też, że nie masz przed kim otworzyć swego serca i komu zaufać. Byłaby to wielka niesprawiedliwość dla tego niebieskiego posłańca.

Ukorz się przed Panem i zaufaj Mu. Staraj się z pomocą łaski Bożej ćwiczyć w cnocie i pozwól łasce działać w Tobie tak, jak Bóg sam tego pragnie. Cnota, a nie zjawiska nieziemskie, jest tym, co uświęca duszę.

Nie kłopocz się próbując zrozumieć, które z wewnętrznych głosów od Boga pochodzą. Skoro sam Bóg jest ich autorem, jednym z oczywistych znaków będzie to, że choć słowa takie początkowo sieją w Twej duszy bojaźń i zamęt, ostatecznie dają Ci spokój Boga samego. W tych zaś razach, kiedy głos wewnętrzny od złego pochodzi, daje on z początku złudne poczucie bezpieczeństwa, ostatecznie jednak jest źródłem pobudzenia i nieopisanego niepokoju.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że sam Bóg przemawia do Ciebie.

Musimy jednak być niesłychanie czujni, jako że często w to, co słyszymy, zły wplata swój własny głos. Nie może to Ciebie jednak przerażać. Musisz po prostu z rezerwą podchodzić do tych głosów, w szczególności do tych, które mówią Ci, co i jak musisz robić. Możesz wysłuchać je i poddać osądowi ojca duchownego, oddając się jego decyzji.

Dlatego najrozsądniej jest reagować na głosy wewnętrzne z wielką ostrożnością oraz pokorą i stałą obojętnością. Jeśli tak postąpisz, wielkie będą Twoje zasługi przez Panem. Nie lękaj się o swą duszę, Jezus bardzo Cię kocha. Spróbuj odpowiedzieć na Jego miłość wzrastając w świętości przed Bogiem i ludźmi.

Znoś trudności jakich doświadczasz z cierpliwością i pokorą. Bądź także gotowy(a) na doświadczenie rozproszenia i oschłość, lecz w żadnym wypadku nie zaniedbuj modlitwy i medytacji. Pan dopuszcza to do Ciebie dla Twojego duchowego rozwoju.

Błogosławię Tobie (wstaw Twoje imię).
Obyś żył(a) i zmarł(a) w objęciach Jezusa.

O. Pio

Może czujesz się zakłopotany/zakłopotana, że to, co czytasz nie jest przeznaczone dla Ciebie…? Nic bardziej mylnego. Bóg traktuje każdego z taką samą troską i powinieneś/powinnaś odkryć wreszcie tę prawdę, że jesteś stworzony/stworzona na Jego obraz i podobieństwo. Bóg w chwili Twojego poczęcia, obdarzył Cię tak wielką miłością, że zechciał podzielić się z Tobą życiem, istnieniem, bo jesteś Mu potrzebny/potrzebna. Masz jakieś zadanie do wykonania w winnicy Pana. Jesteś wartościową osobą, nawet jeśli w to nie wierzysz, nawet jeśli wciąż jeszcze szukasz swojego zadania, bo Pan każdemu płaci za pracę jednakowo – jednego denara. Jesteś ważny/ważna i nie próbuj wmawiać sobie, że tak nie jest. Bóg pokazał Ci tę ważność, stwarzając Ciebie i najmując Ciebie do winnicy. Nie jesteś produktem ubocznym, masz ogromną wartość w oczach Boga i łaski otrzymane w prezencie, które trzeba pomnożyć, …to jest Twoja konkretna praca. To, że czasem nie zauważasz jeszcze łask, nie stanowi o tym, że nie istnieją. Otwórz szeroko oczy i rozejrzyj się… Przestań biadolić i zasłuchaj się przez chwilę w ciszę… by usłyszeć głos Boga. Narzekając bez przerwy, ciągle zagłuszasz Jego głos, w Twoim sercu. Więc jak masz Go usłyszeć? Podziękuj Mu dziś za Twoje istnienie i daj się poprowadzić. On sam wskaże Ci miejsce, w którym masz rozpocząć pracę. Podziękowania możesz wyrazić dziś, po przyjęciu Pana w sercu słowami Modlitwy, którą zawsze modlił się św. Ojciec Pio po Komunii Świętej.

Dziękczynienie Ojca Pio po Komunii Świętej

Pozostań ze mną, Panie! Twoja obecność jest dla mnie konieczna, abym o Tobie nie zapominał. Ty wiesz, jak łatwo Cię opuszczam.

Pozostań ze mną, Panie, bo jestem słaby i potrzebuję Twojej mocy, abym tak często nie upadał.

Pozostań ze mną, bo jesteś moim życiem, a bez Ciebie popadam w zniechęcenie.

Pozostań ze mną, Panie! Ty jesteś moim światłem, a bez Ciebie pogrążam się w ciemności.

Pozostań ze mną, aby mi wskazywać Twoją wolę.

Pozostań ze mną, abym mógł słyszeć Twój głos i iść za Tobą.

Pozostań ze mną Panie! Bardzo pragnę Ciebie miłować i zawsze być z Tobą.

Pozostań ze mną, jeżeli chcesz, abym Ci dochował wierności.

Pozostań ze mną, bo moja dusza, choć biedna, pragnie być dla Ciebie miejscem pociechy i gniazdem miłości.

Pozostań ze mną, Panie Jezu! Ciemność zapada i dzień się już kończy, to znaczy, że życie mija, a zbliża się śmierć, sąd, wieczność.

Muszę odzyskać siły, by w drodze nie ustać, dlatego potrzebuję Ciebie.

Ciemność zapada i śmierć się zbliża.

Lękam się mroków, pokus, oschłości, krzyży, cierpień, dlatego pośród nocy i wygnania bardzo potrzeba mi Ciebie, Panie Jezu.

Pozostań ze mną, Jezu! Pośród nocy tego życia, wśród zagrożeń potrzebuję Ciebie.

Spraw abym tak jak Twoi uczniowie, poznał Ciebie przy łamaniu chleba.

Spraw, aby Komunia Święta była dla mnie światłem rozpraszającym ciemności, wspierającą mnie siłą i jedyną radością mego serca.

Pozostań ze mną, Panie! W godzinie śmierci chcę być z Tobą zjednoczony przez Komunię Świętą albo chociaż przez łaskę i miłość.

Pozostań ze mną, Jezu!

Nie proszę Cię o Boskie pociechy, bo na nie, nie zasługuję, ale o dar Twojej obecności.

O tak! Bardzo Cię o to proszę!

Pozostań ze mną, bo tylko Ciebie szukam, Twojej miłości, Twojej łaski, Twojej woli, Twego Serca, Twego Ducha, bo Ciebie miłuję i nie pragnę innej nagrody niż większego miłowania Ciebie na ziemi, miłością mocną, szczerą, z całego serca, aby potem przez całą wieczność miłować Ciebie doskonale. Amen.

Nie pisz do mnie, ponieważ nie mogę Ci odpowiedzieć. Przyślij do mnie swojego Anioła Stróża a wszystkim się zajmę.

Ojciec Pio

Pan przychodzi w powiewie, łagodnie…

Gdy Eliasz przybył do Bożej góry Horeb, wszedł do pewnej groty, gdzie przenocował. Wtedy Pan skierował do niego słowo i przemówił: Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana! A oto Pan przechodził. Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały [szła] przed Panem; ale Pan nie był w wichurze. A po wichurze – trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi. Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu. A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu. Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty.

1 Krl 19, 9a.11-13a

Ile razy, jak często w życiu codziennym przechodzimy przez różnego rodzaju kryzysy, załamania, zniechęcenia… jak prorok Eliasz. Ile razy z całych sił pragniemy kogoś odmienić, uratować czyjeś życie, przekonać do czegoś, co będzie dobre dla drugiego człowieka. Ile razy uciekamy przed osądem innych, ironią, hejtem, ignorancją i głupotą fałszywych przyjaciół. Ucieczka nie zawsze jest jedynym dobrym rozwiązaniem. Jest odruchem, po który sięga każdy człowiek. Kiedyś usłyszałam takie słowa…

Jeśli twoja przeszłość jest dla ciebie ciężarem, jeśli masz o to do kogoś pretensje, pamiętaj, że samo wskazanie winnych niczego nie zmieni; usprawiedliwianie swojego zachowania trudnym dzieciństwem jest jakąś formą ucieczki od odpowiedzialności; twoja przeszłość nie jest dla ciebie wyrokiem, ale wyzwaniem! Ważne jest nie tylko to, co życie zrobiło z tobą; równie ważne jest to, co ty zrobisz z tym, co życie zrobiło z tobą.

Eliasz ratował się ucieczką na pustynię, a następnie udał się na górę Horeb, na której spotkał się z Bogiem i doświadczył Jego szczególnej opieki.

Bóg często przychodzi niepostrzeżenie by spotkać się ze zniechęconym, poranionym i zamkniętym pod grubą maską udawanej uprzejmości, człowiekiem. Bóg nie rezygnuje z człowieka, nawet gdy on już prawie często zrezygnował z wiary, modlitwy i oczekiwania na łaskę, na cud. Zamiast pouczania Bóg proponuje spotkanie. Zamiast wyrzutów, awantur i poniżania – bliskość. Zamiast surowości, kar – łagodność. Tak Bóg wyciąga z kryzysu.

Wichura, trzęsienie ziemi i pożar dla niektórych mogą być atrybutami objawiającego się Boga. Dla tych, którzy noszą w sobie obraz boga tyrana. Ale równie dobrze można w tych zjawiskach zobaczyć wewnętrzne stany duszy człowieka. Poraniony, zdruzgotany, pozostawiony na pastwę losu, często wyśmiany, zamykając się asekuracyjnie w swoim wyimaginowanym świecie, jak w skorupie, zakładając kolejne maski, skupia się tylko na swojej krzywdzie, której kiedyś doznał. To szukanie wewnątrz swojego świata winnych i rozliczanie ich zaocznie, niczego nie zmieni. Będzie tylko kontynuacją przeżywania wyroku i dręczeniem siebie samego. To co składa się na historię człowieka jest niezmienne. Zdarzyło się i nikt nie jest już w stanie tego zmienić. Przeszłość jest zamknięta, jest zapisem jak głos na taśmie po zmarłym. To co człowiek przyjmuje za dopust Boży, jest w rzeczywistości iluzją złego ducha. Bóg niczego nie dopuszcza poza współpracą z człowiekiem, którego stworzył na swój obraz i podobieństwo dając mu wolną wolę. Obrazy z przeszłości, wspomnienia, które wciąż każą żebrać o uczucia, miłość, pochwały i akceptację, stają się często schematem, z którego trudno się wyzwolić. Usprawiedliwianie swojego zachowania trudnym dzieciństwem jest pewną formą ucieczki od odpowiedzialności za przyszłość, która jawi się jako obietnice Boga. Przeszłość nie jest dla człowieka wyrokiem, ale wyzwaniem! Wyzwaniem by powyrzucać ze swojej pamięci papierki po dawnych, często niechcianych prezentach od życia, które skrzętnie kolekcjonujemy po to, by móc wciąż rozkoszować się własną ułomnością i przywiązaniem do krzywd dawno minionych, oglądając je jak bibeloty. Może warto spróbować otworzyć zaciśnięte dłonie, wypuścić zawartość i poczuć, że – A JEDNAK ŻYJĘ!

Ważne jest nie tylko to, co życie zrobiło z tobą; równie ważne jest to, co ty zrobisz z tym, co życie zrobiło z tobą.

Może przyszedł już czas na porządki i wyrzucenie wszystkich zbędnych opakowań zbieranych latami, które przywiązały, zmuszają do wspomnień, nie dają przestrzeni do życia, zabijają, duszą i tłamszą, wywołują smutek, żal i poczucie przegranej. Są jak pustynia, na której rosną tylko kaktusy. SĄ PUSTYNIĄ! Człowiek ma zawsze tę jedną chwilę do przeżycia i może, jeśli tylko zechce, zaangażować się. Ponosimy skutki decyzji, ale równocześnie mamy świadomość, że przeszłość jest już niezmienna. Zawsze jednak można zmienić swój stosunek do niej. Coś może zyskać inny sens, bo człowiek po latach odkryje, że jednak w tym co się mu przytrafiło, był Bóg. Bóg nie jest tylko dobrą wróżką od spełniania natychmiast marzeń w życiu. A jak już nie będzie spełniał, to obrażony wyrzucisz go jak zbędny mebel albo poszukasz zamiennika?

Pomaganie, Ręce, Wspinaczka, Ratowanie, Człowiek

Wciąż powracające wspomnienia, są echem tęsknoty Boga.

On wciąż czeka na Twoje siedem chlebów i ryby, by je rozmnożyć. Kroczy delikatnie i prawie bezszelestnie w Twoim życiu, nie narzucając się, bo nie jest tyranem. Tęskni za człowiekiem, bo kocha. Kocha tak bardzo, że gotów był poświęcić własnego jedynego syna, by utrzymać z człowiekiem łączność, by dać mu w prezencie życie wieczne. Człowiek pozwalając sobie na notorycznie powracające wspomnienia dręczy sam siebie, zwalając całą winę na niewinnego Boga. Powracające wspomnienia są sygnałem, czerwonym światłem, że Bóg zaczyna tęsknić mocniej, że człowiek oddala się od Niego. Wystarczy ten jeden krok w stronę Boga, ta jedna decyzja o pozostawieniu przeszłości, by złapać Boga za rękę, jak Piotr kroczący w jednej chwili po wodzie, a w następnej wołający wystraszony i tonący, bo Bóg stoi tuż obok i czeka. Dał człowiekowi przecież wolną wolę. Być może okaże się po zdjęciu wszystkich masek, że człowiek wreszcie odzyska własną wolność na tyle, by usłyszeć szelest płaszcza przechodzącego Pana. To spotkanie spowoduje z pewnością porzucenie niesmaku samego siebie.

Twój wybór…

18-1

Każde spotkanie z drugim człowiekiem na naszej drodze życia pozostawia w nas samych jakieś ślady. Czasem to tylko chwilowe zamyślenie, gest, mimika twarzy. Innym razem ślad odciśnięty na stałe. Te ślady – nasze odczucia, które się dzieją w nas – mogą wprowadzać radość, nadzieję, zachwyt, albo prowadzić do smutku, łez i rozpaczy. Święty Paweł mówi o dwóch rodzajach smutku.

Bo smutek, który jest z Boga, dokonuje nawrócenia ku zbawieniu, którego się [potem] nie żałuje, smutek zaś tego świata sprawia śmierć. To bowiem, że zasmuciliście się po Bożemu – jakąż wzbudziło w was gorliwość, obronę, oburzenie, bojaźń, tęsknotę, zapał i potrzebę wymierzenia kary! We wszystkim okazaliście się bez nagany.

2 Kor 7.10-11

Zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: smutek może pochodzić od Boga albo od szatana. Z pewnością każdy znajdzie w swojej historii życia takie momenty… Nikołaj Wasiljewicz Gogol – rosyjski pisarz, poeta, dramaturg i publicysta tak pisze w jednej z najbardziej kontrowersyjnych swoich komedii pt. „Rewizor„…

Ogromne jest bohaterstwo tego człowieka, który, nie zaznawszy łaski, nie odszedł od Boga i niesie krzyż cięższy od innych – krzyż duchowej ciemności.

Użalać się na własny los to jedno a próbować podnieść się z kolan podając rękę Bogu, który stoi obok i czeka na Twoją decyzję o dalszej współpracy z Tobą, to drugie. Ile razy w życiu codziennym burzysz się i stawiasz zapory Bogu: bo wiem lepiej, bo jestem wolny, bo mam własne zdanie, bo moje życie należy do mnie i mogę z nim zrobić co zechcę. Dlaczego więc chwilę później, w momencie potknięcia, choroby, beznadziei, kłopotów już nie jesteś tak pewny tej wolności? Wtedy często zdarza Ci się traktować Pana Boga jak magiczne zaklęcie, sklep z prezentami i prosić o to a może bardziej żądać tego, co – jak mniemasz – jest Ci należne. A jeśli Pan Bóg nie jest dobrą wróżką i nie spełni życzeń…? Co wtedy… Pomstujesz i odwracasz się plecami, jesteś obrażony? Bierzesz sprawy w swoje ręce? Robisz mnóstwo głupstw! A już św. Ignacy Loyola mówił w jednej ze swoich reguł rozeznawania duchów dobrych i złych, że w czasie strapienia nigdy nie robi się żadnej zmiany, ale mocno i wytrwale z stoi przy postanowieniu i przy decyzji w jakiej się trwało w dniu poprzedzającym strapienie, albo przy decyzji, którą się miało podczas poprzedniego pocieszenia. Bo jak w pocieszeniu prowadzi nas i doradza nam dobry duch tak w strapieniu duch zły, a przy jego radach nie możemy wejść na drogę dobrze wiodącą do celu jakim jest zbawienie. Podejmij więc choć tę jedną dobrą decyzję: zacznij dobrze korzystać z wolności, którą dał Ci Bóg. To co przyjmujesz w życiu za dopust Boży, jest w rzeczywistości iluzją złego ducha. Bóg niczego nie dopuszcza poza współpracą z człowiekiem, którego stworzył na swój obraz i podobieństwo. Wystarczy ten jeden krok w stronę Boga, ta jedna decyzja, by złapać Go za rękę, bo On stoi tuż obok i czeka.

Jeśli twoja przeszłość jest dla ciebie ciężarem, jeśli masz o to do kogoś pretensje, pamiętaj, że samo wskazanie winnych niczego nie zmieni; usprawiedliwianie swojego zachowania trudnym dzieciństwem jest jakąś formą ucieczki od odpowiedzialności; twoja przeszłość nie jest dla ciebie wyrokiem, ale wyzwaniem! Ważne jest nie tylko to, co życie zrobiło z tobą; równie ważne jest to, co ty zrobisz z tym, co życie zrobiło z tobą.

Rozpacz nie jest rozwiązaniem.

Rozpacz to najwyższa forma miłości własnej. Człowiek osiąga ją wtedy, kiedy z własnej woli odrzuca każdą pomoc, aby delektować się zgniłą rozkoszą świadomości własnej zguby. W każdym człowieku ukryte jest jakieś ziarno rozpaczy, ponieważ w każdym z nas jest pycha, która rozwija się, rozkrzewia w chwasty i bujne kwiaty żalu nad samym sobą, gdy tylko zawodzą nas nasze własne możliwości. A ponieważ te możliwości nieuchronnie nas zawodzą, wszyscy jesteśmy w mniejszym lub większym stopniu poddani zniechęceniu i rozpaczy. Rozpacz jest najwyższą formą pychy, tak wielkiej i zatwardziałej, że woli wybrać nędzę potępienia, niż zaakceptować szczęście z ręki Boga i w ten sposób uznać Jego wyższość nad nami, oraz to, że nie jesteśmy w stanie wypełnić swojego przeznaczenia o własnych siłach. Człowiek prawdziwie pokorny nie umie jednak popaść w rozpacz, ponieważ w pokornym człowieku nie ma już miejsca na użalanie się nad sobą.

T. Merton, Piękno pustyni, Kraków 2005

„Błogosławieni, którzy płaczą…” Czy to może być prawdą? Czy istnieje większa męka od wypicia aż do dna własnej nędzy, niedostatku, beznadziejności i od poznania, że naprawdę nie mamy żadnej wartości? A jednak błogosławieństwem jest zejście do takiej głębi, jeżeli w niej możemy znaleźć Boga. Dopóki nie sięgniemy do dna tej przepaści, możemy jeszcze wybrać coś poza wszystkim i niczym; coś poza tym dwojgiem jeszcze dla nas istnieje. Możemy jeszcze omijać ostateczną decyzję. Sprowadzeni do krańca naszych granic, nie możemy się już od niej uchylić. Ten wybór jest przerażający. Dokonuje się w sercu ciemności, ale z oślepiającym przeczuciem jakiegoś anielskiego blasku, kiedy już zupełnie zniszczeni i będący niemal w piekle, cudem wybieramy jednak Boga!

T. Merton, Nikt nie jest samotną wyspą, Poznań 2017

Bóg zawsze patrzy z życzliwością i zatroskaniem. Twoje życie jest darem, pytaniem i tajemnicą. Jest zaproszeniem do pójścia o krok dalej i zagospodarowania tego, co Bóg Ci daje. Jesteś niepowtarzalny. Nie jesteś chorobą, dolegliwością, trudnością, wyrzutem sumienia. Twój początek jest w Bogu. Twoje istnienie wyłania się z Boga. Jesteś Jego adoptowanym dzieckiem. Twoje życie jest darem! Ten, który podarował Ci życie, chciał podzielić się z Tobą istnieniem. O tyle istniejesz o ile jesteś w relacji z Nim. Nie jesteś samowystarczalny, bo nie jesteś Bogiem. Źródło życia jest poza Tobą. Jest Ono Osobą, jest Miłością. Jesteś dzieckiem Boga, które ma Ojca w niebie i jesteś Jego obrazem a nie produktem ubocznym. Godność człowieka przynależy do samego bycia człowiekiem. Ten obraz Boży odróżnia Ciebie od pozostałych stworzeń (bo zwierzęta działają instynktownie). Ty masz świadomość refleksyjną, wolność (tzn. sam decydujesz o kształcie życia i kierunku). Posiadasz zdolność do miłości, która jest przekraczaniem siebie w dawaniu, darem dla drugiego człowieka. Wyrażasz się w relacjach, jesteś niepowtarzalnym mężczyzną/kobietą i nie masz kopii. Masz za to misję – otrzymałeś cechy i talenty, które trzeba odkryć, by móc się nimi dzielić. Miłość Boga jest życiodajna i jest stwórcza! Boża miłość jest przyczyną Twojego zaistnienia. Masz zawsze tę jedną chwilę do przeżycia i możesz (chcesz) się zaangażować. Jeśli masz skłonność do widzenia i akceptowania swoich słabych stron, braków siebie, zazdroszczenia innym ich talentów, zdolności, to powinieneś wiedzieć, że nie urodziłeś się z poczuciem niższości. Punktem wyjścia do odtworzenia realnego obrazu Boga w Tobie jest przekonanie, że Bóg Ciebie stworzył niewybrakowanym. Nie musisz do tego swojego obrazu nic dodawać, ale możesz podjąć drogę rozwoju i ta droga prowadzi realnie. Nie ma ludzi drugiej kategorii, ludzi wybrakowanych. Jeśli Twój obraz Boga jest zaniżony, to świat wokół Ciebie staje się z wolna pustynią. Jesteś słaby i doszukujesz się woli Boga w krzyżu życia, w cierpieniu, przypisując bolesne doświadczenia Panu Bogu. Stajesz się smutny, cierpiętniczy, zyskujesz status bycia ofiarą i pielęgnujesz to pieczołowicie. Pielęgnowanie tego, to wyuczona przez lata bezradność. A Bóg jest zawsze obecny, gotowy wspierać Twój rozwój ku pełni życia… Bóg inspiruje do życia i odkrywania Go wciąż na nowo. Zbawia, ale tylko przy Twoim czynnym udziale. On czeka na Twoje 5 chlebów i 2 ryby, by je móc rozmnożyć. Nie możesz ograniczać Boga w swoim życiu tylko do jednego wymiaru, bo się z Nim rozminiesz. On jest wszechmogący, solidarny, współczujący i współpracujący (współczujący i współpracujący Tobie i z Tobą). Bez Twojej chęci nie jest w stanie zmusić Cię do działania. Dał Ci wolną wolę, nie jest tyranem, ale decyzję o współpracy podejmujesz sam. Od Ciebie będzie zależało, czy ta decyzja padnie w deklaracji, czy będzie zasadą „tyle o ile”, czy zasadą MAGIS (z łac. więcej, bardziej, dokładniej, pełniej). To już Twoja domena serca, Twój wybór, jak przełożysz doświadczenie tej relacji na życie codzienne. Czy nadal będziesz brnął w piachu pustyni, czy biegał radośnie po zielonych łąkach Pana. (zaczerpnięte z Fundamentu)

Muzyczne modlitwy

20 grudnia 2014 Dodaj komentarz

Wsłuchując się w Ducha Świętego płynącego we mnie pomyślałem aby podzielić się z Tobą własnymi przemyśleniami na temat wybranej, najbardziej do mnie przemawiającej, twórczości zespołu muzycznego „Red”, w ramach DDASZ-u, Jest ona bardzo bliska memu serduszku i towarzyszy mi od kilku lat. Moim zdaniem te utwory są przykładami wartościowymi dziełami muzycznymi. Z albumu „End of Silence” przykuwają moją uwagę trzy kawałki. Breathe Into Me – według mnie dotyczy sytuacji jak zapętlam się przy odwracaniu się od Bożego miłosierdzia, chwil gdy upadam, a następnie gdy buntuję się przeciwko własnej grzeszności i zdążam ku nawróceniu. Let Go – odczytuję jako dźwiękowe wyrażenie tego kiedy spragniony wolności modlę się o uwolnienie od kuszenia. Odtwarzam go sobie i wrzeszczę, gdy czuję pokusy lub poczucie marności. Lost – odkryłem w nim świetnie wyrażony przykład opisu słownego swojej uczuciowej relacji ze Stwórcą.

SwieczkaZ albumu „Innocence and Instinct” porusza mną pięć piosenek. Start Again – moim zdaniem przedstawia uczucie po tym jak uczestniczę w sakramencie pokuty i pojednania, oraz gdy ogarnia mnie strach przed ponownym poddaniem się słabości połączony ze wzruszeniem przy odczuwaniu miłosierdzia Boga. Never Be the Same – odbieram w nim piękne przedstawienie kiedy odwzajemniam darzenie miłością dobrotliwego Boga, która z każdym dniem jest coraz silniejsza, po doświadczaniu kolejnych cudów życia. Out From Under – kawałek ten posiada w sobie wykrzykiwane uczucia wyrzutów wobec momentów skruszonego zrozumienia, że podejmuję błędną decyzję podjęcia samodzielnej walki z grzechem, kiedy wydaje mi się, że nie odczuwam obecności Boga. Szczególnie silnie i gniewnie czuję się tak podczas notorycznego upadania. Overtake you – uświadamiając sobie wolność i Bożą siłę płynącą przez moje ciało, serce i duszę, nieważne w jak głębokim i gęstym leżę błocie, słucham go i równocześnie śpiewam słowa gdy bezdyskusyjnie odrzucam szatana. Uważam ten utwór za dotychczasowe największe arcydzieło tego zespołu. Nothing and Everything – wspaniale odzwierciedla wewnętrzną walkę jaką toczę każdego dnia z zagnieżdżonym we mnie złem.

A co jeżeli ogarnie Cię bezsilność?

26 września 2014 Dodaj komentarz

swieczka

Osobiście, nie lubię nudy, praktycznie jej nie znam – zawsze miałam dużo pasji i różnych ciekawych zajęć. Od kiedy pamiętam po zajęciach w przedszkolu, później w szkole, poza nauką miałam mnóstwo różnych innych – szkoła muzyczna, zajęcia plastyczne, wolontariat pod różnymi postaciami czy swoje własne pasje takie jak rękodzieło czy czytanie książek. W tym wszystkim rodziła mi się szalona myśl: Tak, chcę zmienić świat, chcę zrobić coś dobrego. Angażowałam się w kolejne akcje czy wydarzenia, ale później ogarniała mnie taka bezsilność z myślami, o tym, że tak naprawdę nie mogę nic zrobić, żeby uczynić świat lepszym, że moje wysiłki nie mają najmniejszego sensu. Ale jednak później uświadomiłam sobie co w tym było nie tak, czego brakowało – modlitwy, trwania przed Chrystusem. Olśniło mnie i czuję, że to było tchnienie samego Ducha Świętego, który podpowiedział co jest nie tak.

Ważne jest to, żeby w swojej chęci czynienia dobra, pamiętać o modlitwie. A jeszcze ważniejsze jest to, żeby w momentach bezsilności – nie pozwolić się jej ogarnąć, nie wpadać w panikę, złość czy strach, ale paść na kolana i się gorliwie modlić. Zawsze możesz zrobić coś, żeby zrobić dobrego, coś, żeby cokolwiek zmienić.

Pamiętaj! Jeżeli czujesz się bezsilny i wydaje Ci się, że już nic nie możesz zrobić – módl się, módl się mocno i wytrwale!

Z Jego błogosławieństwem wszystko ma sens… (Mt 14, 13-21)

5 sierpnia 2014 Dodaj komentarz

Gdy Jezus to usłyszał, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych. A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności!» Lecz Jezus im odpowiedział: «Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść!» Odpowiedzieli Mu: «Nie mamy tu nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb». On rzekł: «Przynieście Mi je tutaj!» Kazał tłumom usiąść na trawie, następnie wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo i połamawszy chleby dał je uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, i zebrano z tego, co pozostało, dwanaście pełnych koszy ułomków. Tych zaś, którzy jedli, było około pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci. (Mt 14, 13-21)

Ten fragment Ewangelii zapewne słyszał każdy z nas już nieraz. Zresztą tak jak ja. Pamiętam jak po raz pierwszy uderzył mnie wyjątkowo mocno on kilka lat temu podczas rekolekcji i tak sobie pomyślałam, że tak w zasadzie dla naszej na ów czas 50-osobowej grupy pięć chlebów to idzie na jedno śniadanie, a Jezus nakarmił tym takie tłumy. Zwłaszcza, że to nie były chleby w dzisiejszym tego słowa rozumieniu. No po prostu coś niewyobrażalnego.

Ostatnio, podczas rowerowej pielgrzymki na Górę św. Anny, ten fragment uderzył mnie po raz kolejny. Ten fragment okazał się fragmentem dla mnie i dla każdej osoby, która robi choć coś dobrego i ma chwilę zwątpienia. Tak jak uczniowie, którzy mówią „Nie mamy nic prócz pięciu chlebów i dwóch ryb”. Czymże to jest dla tylu tysięcy ludzi, którzy tam byli? Tak samo ja czasem się zastanawiam – czym jest to co robię dla tych kilkunastu osób w porównaniu do potrzeb tysięcy i milionów ludzi na świecie, którzy w końcu potrzebują pomocy? Czasem czuję bezsilność i zwątpienie, że nie mogę pomóc takiej ilości osób jaka tej pomocy potrzebuje, czuje bezsilność i nie raz nie widzę sensu w tym co robię. Czasem mam wrażenie, że to wszystko nie ma sensu… Jednak Jezus nie zostawia nas samych!!! Oddając mu to dobro, które robimy – On je pobłogosławi i pomnoży. Dobro wróci, ale też dzięki błogosławieństwu będzie zataczało coraz szersze kręgi. Tylko oddajmy nasze 5 chlebów i 2 ryby Jezusowi – On to pobłogosławi i pomnoży. Z Jego błogosławieństwem wszystko ma sens…Nawet to co po ludzku zupełnie nie ma sensu… Nawet nakarmienie 5 chlebami i 2 rybami 5 tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci…