Strona główna > powołanie, siostry zakonne, świadectwa > Opowieść o dziewczynce, która pokochała woń kadzidła;)

Opowieść o dziewczynce, która pokochała woń kadzidła;)

Chcę napisać krótką opowieść o dziewczynce… Jest to opowieść o moim powołaniu, o Ojcu i o Synu, którym  Duch Święty zachwycił serce dziewczynki. Powołanie zakonne jakim zostałam obdarzona jest dla mnie czymś, czego nie potrafię dokładnie opisać, wytłumaczyć, przeanalizować… Ono ukryte w moim sercu kiełkowało od maleńkości. Od dziecka nosiłam w sobie jakąś przedziwną fascynację sprawami o których jeszcze wtedy nie wiedziałam, że są duchowe. Miałam pociąg do dymu z kościelnej kadzielnicy i jego zapach niósł dla mnie czyjąś obecność. Obłoczek wznoszącego się kadzidła, zapach starego gotyckiego kościoła, światło witraży, refleksyjnie odbita kolorowym światłem na stronicy komunijnego modlitewnika św. Teresa Benedykta od Krzyża. Babcia Alfreda i różaniec październikowy na który mnie prowadziła…wspólnota Dzieci Maryi. Ważne miejsce miała też katecheza, którą prowadziła s. Urszula, to ona była pierwszą napotkaną przeze mnie  w życiu siostrą zakonną. Pamiętam też jedną z katechez, która mogła mieć miejsce gdzieś w II lub III klasie szkoły podstawowej. Siostra zapytała nas wtedy, kto by chciał być Księdzem?… nie pamiętam czy podniosła się czyjaś dłoń, jednak dobrze pamiętam reakcję na kolejne pytanie – kto by  chciał być siostrą zakonną? W górę podniosła się jedynie jedna ręka… była to moja ręka. Jednakowoż nie potrafiłam wówczas pojąć swej odosobnionej sytuacji, wydawało mi się przecież, że bycie siostrą zakonną to najlepsze co można robić w życiu, spodziewałam się zatem lasu towarzyskich dłoni uniesionych wraz z moją, o dziwo, bycie zakonnicą pasjonowało jedynie mnie i wtedy, po raz pierwszy zrozumiałam, że coś ze mną nie do końca jest w normie… że jakoś mam inaczej niż większość koleżanek, które wówczas jak wynikło z dalszej części lekcji widziały siebie pchające wózek w różowej sukience z jakimś kolegą z klasy wyżej w wersji zmienionej o jakieś 15 lat. Hmmm… cóż!!! Nie żeby mnie nie pociągały wózki, czy też nieco starsi koledzy… Rzecz była zupełnie innej natury, w moim sercu było to coś, co kazało mi wówczas podnieś rękę, i gdy teraz o tym myślę… było to wówczas dla mnie coś tak oczywistego, jak poranna pobudka babci Fridzi.  W życiu zakonnym było COŚ, co mnie niezwykle ciekawiło, inspirowało i najprościej opisać można to mówiąc, że było to jak ten dym z kadzielnicy… niewyraźny, ładnie pachnący, tajemniczy i niosący w sobie czyjąś obecność. Tak, gdy myślę o swoim powołaniu ono było od początku mocno naznaczone obecnością Kogoś i powolutku nawiązującą się między Nim a mną relacją… Ta relacja miała bardzo miłe konotacje, kojarzyła się z wonnym kadzidłem i trzeba powiedzieć, że najpiękniej opisują to słowa Pieśni nad Pieśniami „Woń twych pachnideł słodka, olejek rozlany – imię twe, dlatego miłują cię dziewczęta” Pnp 1-3.

s.Hiacynta Nowosad ZDCh

  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz